00:29, 10 Feb 2012 r. Trener Włodzimierz Michalski: Igrzyska wygra się głową

/files/news/mistrz_i_trener1.jpg

W mityngu Pedro’s Cup w Bydgoszczy po raz pierwszy rywalizowali tyczkarze. Na starcie stanęli m.in. mistrz świata Paweł Wojciechowski i wicemistrz Kubańczyk Lazaro Borges. Nie oni byli jednak bohaterami wieczoru. Zwycięzcą został Łukasz Michalski, który uzyskał wynik 5,72 m. Obaj Polacy są podopiecznymi Włodzimierza Michalskiego, z którym rozmawialiśmy bezpośrednio po zawodach.


Panie trenerze, ubiegły rok, który przyniósł nam wspaniały sukces w skoku o tyczce w MŚ w Daegu, rozpoczął się od wspaniałych wyników Pana podopiecznych w hali. Początek tego roku, olimpijskiego, nie wygląda tak, jakby Pan sobie życzył. Myślę o kontuzji Pawła Wojciechowskiego.

Do kontuzji wszystko przebiegało na treningach tak jak należy. Ja jestem pełen uznania dla Pawła, że tak szybko pozbierał się, po ciężkiej kontuzji [w grudniu, podczas wykonywania skoku pękła tyczka i uderzyła zawodnika w twarz łamiąc kość jarzmową – red.]. Wielu tyczkarzy, o głośnych nazwiskach – Mazuryk, Hooker – po urazach nie może dojść do siebie. A on już oddaje skoki z 14 kroków. Oczywiście, nie jest to jeszcze na tyle zadowalające, żeby można było mówić o stabilizacji technicznej. Niemniej jednak cieszę się, że on już w ogóle wszedł w trening. Myślę, że to sprawa kilku tygodni, żeby Paweł wrócił do dawnej dyspozycji i wysokiego skakania.

W mityngu Pedro’s Cup nasz mistrz świata skoczył tylko 5,20 m. Był po swoim występie wyraźnie zły. Chyba liczył na lepszy wynik?

Nie wszyscy o tym wiedzą, ale on dziś skakał z gorączką. Nawet jak się nie jest w pełnej dyspozycji to trudno cieszyć się z wyniku 5,20 m. A że zły był, to dobrze. Trzeba w ten sposób do tego podchodzić, gdy się ma ambicję na wysokie skakanie. Spokojny ma być trener. Ja przez dwa lata cierpliwie czekałem, kiedy Paweł odbuduje się, wejdzie w rytm skakania. Ja wiem, że od mistrza świata wymaga się wiele. On od siebie również wiele wymaga. Ale takich spraw jak zdrowie nie da się przeskoczyć.

Dla 22-letniego zawodnika, który już jest mistrzem świata i do tego ma wielką ambicję, każda niedyspozycja może być dużym ciężarem.

Ja do tego w ten sposób nie podchodzę. Wszyscy stale zapominają, że Paweł, jako 19-latek, był wicemistrzem świata juniorów. Jest rekordzistą Polski juniorów. Potem było dwa lata przerwy w sukcesach, zresztą także na skutek wypadku na treningu, a jego nazwisko zostało w jakiś sposób zapomniane. Oczywiście, że jak na swój wiek szybko doszedł do takiego poziomu, ale to było efektem jego ogromnego talentu, który mogliśmy obserwować, gdy był juniorem i cierpliwej pracy przez wspomniane dwa lata. Pawłowi stale powtarzam: spokojnie, cierpliwości. To samo mówiłem, gdy przyszedł do mnie trenować i nie wychodziły mu proste elementy, gdy szukał bezpieczeństwa skakania nie poprzez to, co trzeba robić na skoczni. I obaj byliśmy cierpliwi. On jest dobrym zawodnikiem, bo daje sobie wiele rzeczy wytłumaczyć. Zapomina o tym, co było wczoraj. Na trening przychodzi nie z myślą, że jest mistrzem świata. Oczywiście, ktoś mu, co i raz o tym przypomina. Ale to pokolenie jest pokoleniem fighterów. Taki jest Paweł, taki jest mój syn. I dlatego to tak fajnie wyszło w Daegu.

Chciałbym jeszcze wrócić do tegorocznych przygotowań. Po udanym sezonie trener zwykle powtarza podobny cykl treningowy. Pan swój bardzo zmieni?

Nie. Plany tak naprawdę się nie zmieniły. Tu jest kwestia tylko tego, żeby Paweł odbudował się psychicznie. Oczywiście, jak powiem, że gdy przepracujemy ten okres podobnie jak rok temu, to nie będzie znaczyło, że on, albo Łukasz, będzie mistrzem olimpijskim. Takie mamy marzenia, do tego dążymy. Zrobimy wszystko, by osiągnąć sukces, ale w naszej konkurencji jest bardzo wyrównany poziom i każdy nasz rywal przepracuje ten sezon w jednym celu.

Dużo rozmawiamy o Pawle, ale nie zapominajmy o Pana synu Łukaszu, zwycięzcy pierwszego, historycznego konkursu skoku o tyczce w mityngu Pedro’s Cup. Sądząc po wynikach w sezonie halowym nie załamał się czwartym miejscem w Daegu, ale jest bardziej zmobilizowany.

On po Daegu był bardzo zły. Na siebie, że nie pokonał 5,75 m w 1. próbie i przegrał medal z Francuzem Lavillenie większą liczbą zrzutek. Nie rozpamiętujemy tego. Mogłoby się wydawać, że ten sezon halowy jest dla niego udany. Ale ja jestem niezadowolony, choć jeszcze dogłębnie go nie analizowaliśmy. Po treningach wyglądało na to, że będziemy atakować rekord Polski [należący do Pawła Wojciechowskiego 5,86 m – red.]. Tymczasem w różnych halach trafialiśmy na różne rodzaje podłoża na rozbiegu: raz na sprężyste, raz twarde, aż bolały Łukasza ścięgna Achillesa. W kolejnym mityngu było zimno w hali. W Bydgoszczy Łukasz startował po raz czwarty w sezonie. I nadal nie potrafi odnaleźć się, jeśli chodzi o rytm rozbiegu. Być może wynika to z tego, że zrezygnowaliśmy z dwóch kroków w porównaniu do techniki z ub. roku. Ale brałem pod uwagę to, że hale są krótkie, w większości przypadków nieprzygotowane do rozbiegów z 18-20 kroków, czyli takich jak w sezonie letnim. I tu widzę przyczynę jego gorszych wyników niż się spodziewaliśmy.

To dlaczego odpuszczacie mistrzostwa świata? Przecież w ubiegłym roku Paweł Wojciechowski miał udane „przetracie” w halowych ME. Myślę, że Łukasz mógłby walczyć w tegorocznej imprezie o dobry wynik.

Ja sobie zdaję z tego sprawę. Niemniej jednak okres przygotowania do igrzysk olimpijskich po hali, dopiero po 11 marca, dla mnie jest za krótki. Dlatego zdecydowałem, że startujemy tylko do mistrzostw Polski [25-26.02 – red.]. A potem wylatujemy do RPA na bardzo intensywne przygotowania. W zeszłym roku w ogóle nie planowaliśmy startu w HME. Koniec sezonu halowego miał nastąpić także po MP. Do Francji pojechaliśmy zdecydowanie na prośbę Pawła. Zgodziłem się, choć wiedziałem, że jego forma jest już coraz gorsza. W takiej sytuacji 4. miejsce było dużym sukcesem.

Pytałem już Pana o podopiecznych. Ale niech Pan mi powie, jak trener mistrza świata znosi napięcie w przygotowaniach do IO?

Dla mnie jest to problem pod takim względem, że gro osób uważa, iż każdy następny sezon musi być tak samo wspaniały. To dotyczy zwłaszcza polityków. Ja zaś przyjmuję to z pełną pokorą, bo zdaję sobie sprawę, że mogą nastąpić gorsze lata, niewynikające wcale z błędów szkoleniowych. Zwłaszcza, że skok o tyczce jest konkurencją szczególną. Choćby ze względu na wiatr, jakąś niewielką niedyspozycję, minimalny błąd. Takie sytuacje w konkurencjach technicznych mogą się zdarzyć. Weźmy przykład Pawła. Ja jestem pewny, że struktura przygotowań, którą stosuję, sprawdzona przez lata, przynosi efekty. Choćby teraz w przypadku Łukasza.

Czy w tym roku przyglądacie się baczniej rywalom?

To oni się przyglądają Łukaszowi i Pawłowi. Wojciechowski, Michalski to teraz rozpoznawalne nazwiska. Gdy przyjeżdżają na zawody już wszyscy wiedzą, kim są. Otrzymują należny im szacunek, ale i oni mają szacunek dla rywali – to jest bardzo ważne.

Jak Pan sądzi, jak wysoko trzeba będzie skoczyć, żeby zdobyć medal olimpijski? Na konferencji prasowej po dzisiejszym mityngu Jelena Isinbajewa oznajmiła, że wywalczenie złota w Londynie w konkursie tyczkarek, będzie możliwe tylko wtedy, gdy pobije się rekord świata.

Ja myślę, że wyniki uzyskane w Daegu nie powtórzą się w Londynie. Może być walka na podobnych wysokościach, albo trochę niższych. Już w Pekinie wydawało się, że to wszystko pójdzie w górę – było wielu kandydatów do tego – a okazało się, że do brązowego medalu wystarczyło skoczyć 5,70 m. Można powiedzieć jedno. W igrzyskach wygra osoba najmocniejsza psychicznie. W tego typu zawodach głowa decyduje ponad wszystko. Ja myślę, że dla moich chłopaków niestraszne okazały się MŚ i nie będą także igrzyska. Chciałbym i życzę sobie tego, żeby sprawdzili się przynajmniej tak jak w Daegu. Nie. Lepiej, bo przecież wtedy Łukasz był czwarty, a marzą nam się dwa medale.

Rozmawiał Stefan Tuszyński

Relacje na żywo

Igrzyska w Tokio

Igrzyska w Pekinie