Robert Urbanek zdobył brązowy medal mistrzostw Europy w konkursie rzutu dyskiem z wynikiem 63,81 m. Wyprzedził drugiego z Polaków, Piotra Małachowskiego, który był typowany do walki o złoty medal. Tymczasem nasz najbardziej utytułowany dyskobol zajął 4. miejsce z rezultatem 63,54 m.
Sytuacja w rzucie dyskiem w ME w Zurychu przypomina tę, która zaistniała w igrzyskach olimpijskich w Londynie, w podnoszeniu ciężarów. Tam, oczekiwaliśmy na złoty medal Marcina Dołęgi, ale mistrz świata spalił trzy podejścia w rwaniu. Nieoczekiwanie brąz olimpijski wywalczył wówczas Bartłomiej Bonk.
Wyniki z ostatnich kilku lat, a zwłaszcza z tego sezonu pokazywały, że w Szwajcarii powinno dojść do pojedynku Małachowskiego z Robertem Hartingiem – mistrzem olimpijskim, świata i Europy. Polak jest jedynym, któremu udało się pokonać Niemca i aktualnie jest liderem klasyfikacji Diamentowej Ligi. Urbanek w każdych zawodach sezonu rzucał dobrze, ale rzadko mieścił się w pierwszej trójce.
W środę w Zurychu lało i wiało. To przeszkadzało sportowcom, a zwłaszcza dyskobolom. Konkurs, który rozpoczął się z dwugodzinnym opóźnieniem, nie stał na wysokim poziomie. Zawodnicy stawali w mokrym kole i uzyskiwali wyniki niższe od aktualnych możliwości. Podobna pogoda panowała dwa tygodnie temu, podczas mistrzostw Polski w Szczecinie i tam Piotr Małachowski skarżył się, że taka aura mu nie odpowiada.
– Nie ma co zwalać na pogodę – mówił po starcie w ME. – Była taka sama dla wszystkich. Tu koło było znacznie lepiej przygotowane, niż w Szczecinie. Ale fakt, że organizatorzy trochę się pogubili. Mnie nie przeszkodziła pogoda tylko to, że trzech zawodników rzuciło dalej niż ja – zakończył Małachowski.
Robert Urbanek rzuca przez cały sezon stabilnie. Także w Zurychu uzyskał wynik podobny do swoich najlepszych rezultatów. Jako jedyny z wąskiej grupy walczących o medale miał aż pięć udanych prób (Harting, który obronił tytuł ME i Małachowski po trzy, srebrny medalista – Estończyk Gerd Kanter – cztery).
– Czułem siłę, na rozgrzewce rzucałem naprawdę daleko. W konkursie śliskie koło trochę mi przeszkodziło, bo nienawidzę rzucać w deszczu – opowiadał Polak. – Jestem bardzo szczęśliwy. Czasem zawodzi mnie głowa, bo zdarza mi się za bardzo spinać na zawodach. Tym razem było wszystko dobrze. Dla mnie ten medal to spełnienie marzeń.
Opady, wichura i ciągłe przesuwanie zawodów – rozgrzewali się przez 2,5 godziny – przeszkodziło polskim 400-metrowcom. Byli cieniem siebie w porównaniu z eliminacjami. Mimo to Małgorzacie Hołub i Jakubowi Krzewinie udało się awansować do finału.
Nic nie było natomiast w stanie zatrzymać średniodystansowców. Podobnie, jak w eliminacjach, tak w półfinałach 800 m znakomicie wystąpili Artur Kuciapski, Adam Kszczot i Marcin Lewandowski. Kuciapski, najmłodszy i najmniej doświadczony z tej trójki, nie uległ presji wielkiej imprezy i pewnie wywalczył awans do finału po znakomitym finiszu w biegu, w którym zajął 2. miejsce z czasem 1.46,05, słabszym zaledwie o 0,01 s od rekordu życiowego. W drugim biegu Kszczot i Lewandowski wysunęli się na czoło stawki 200 m przed metą. Doświadczeni Polacy nie oddali już prowadzenia przecinając linię ramię w ramię (różnica wyniosła 0,02 s).
– Spełniło się, to co przepowiedziałem, czyli finał z udziałem trzech Polaków. Fajnie, żeby udało się z tego zdobyć co najmniej dwa medale. Mieliśmy z Marcinem wolniejszy bieg półfinałowy i zachowaliśmy siły na finał. Jestem przygotowany na każdą taktykę, zobaczymy jak ułoży się ten decydujący bieg – powiedział Kszczot.
– Ja już wiem, jak zdobywa się złote medale mistrzostw Europy. Będę walczył jak lew do samego końca. Tworzymy historię polskiej lekkoatletyki i zamierzamy ją tworzyć również w finale – dodał Lewandowski.
Nie można nie wspomnieć o Anicie Włodarczyk. W eliminacjach, w zalanym deszczem kole, zakręciła pewnie młotem i posłała go na odległość 75,73 m. Na temat szans na rekord świata w wykonaniu Polki mówi się na trybunach w Zurychu coraz głośniej.
Fot. Adam Nurkiewicz/Mediasport