Ostatni tydzień obfitował w wydarzenia, które przyniosły polskim kibicom masę emocji. Z mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym nasi zawodnicy przywieźli trzy medale: złoty, srebrny i brązowy. Taki sam dorobek wywalczyli lekkoatleci w halowych mistrzostwach Europy w Goeteborgu.
Po występach narciarzy rodzi się pytanie, czy taki bilans startów jest dobrym prognostykiem przed przyszłorocznymi igrzyskami w Soczi? Nie ma wątpliwości, że tak. Na więcej liczyliśmy wprawdzie po startach Justyny Kowalczyk, ale skoczkowie pokazali, że rozwija się ich potencjał.
Złoty medal Kamila Stocha w skokach na dużej skoczni, choć nie niemożliwy przed MŚ, był jednak pewnego rodzaju niespodzianką. Polak nie plasował się regularnie w czołowych trójkach w konkursach Pucharu Świata. Tymczasem we Włoszech zdeklasował rywali.
– Od dawna wiedzieliśmy, że Kamil to wielki talent, ale nikt nie mógł założyć, że rozbłyśnie on właśnie w MŚ – mówił prezes PZN Apoloniusz Tajner.
Jedynymi, którzy byli pewni sukcesu to sam skoczek: „będę walczył o medal, o złoty medal” i trener Łukasz Kruczek, który jednak nie chciał głośno zapowiedzieć tego przed zawodami. Spokój i profesjonalizm naszego szkoleniowca może imponować. Każdy z wyselekcjonowanych przez niego zawodników do startów w PŚ zdobywał w tym sezonie punkty. Kruczek idealnie wybrał czwórkę do konkursu drużynowego i przygotował szczyt formy na MŚ, co zaowocowało trzecim miejscem z minimalną stratą do drugiego (0,8 pkt).
– Ten brązowy medal pokazuje potencjał całego zespołu. Pewnie, że bardzo cieszymy się z obu tych zdobyczy, natomiast z punktu widzenia szkoleniowego i rozwoju polskich skoków, dużo większą wartość będzie miał ten wywalczony w konkursie drużynowym. Absolutnie nie umniejszam sukcesu Kamila – powiedział Kruczek. – Konkursy drużynowe były naszą bolączką. Stworzenie dobrego zespołu jest naprawdę trudne. Przecież mieliśmy świetnego zawodnika, jakim był Adam Małysz, ale reszta prezentowała się przeciętnie. Też przecież należałem do tej grupy. Zawsze medal w drużynie pozostawał w sferze marzeń. Zazwyczaj bardziej czekaliśmy na czyjeś potknięcie niż na własne dobre skoki – zakończył trener kadry.
Trenera Łukasza Kruczka chwali także Aleksander Wieretielny, szkoleniowiec pracujący z Justyną Kowalczyk, nazywa go „bardzo fajnmym facetem”. W jego ekipie atmosfera po zawodach w Val di Fiemme nie była tak przyjemna, jak w teamie skoków. I to jest po MŚ powód do niepokoju.
Kowalczyk wywalczyła jeden medal – srebrny na 30 km. Oczekiwania były większe, bo Polka była faworytką tego dystansu i sprintu techniką klasyczną – w tej konkurencji, w walce o medal przeszkodził jej pechowy upadek. Gwiazdą MŚ została ponownie Norweżka Marit Bjoergen, która wywalczyła 4 złote medale i 1 srebrny.
Po ostatnim starcie Wieretielny nie krył złości i skrytykował w mediach naszą biegaczkę. Zdenerwował się, że Kowalczyk nie zastosowała się do taktyki, jaką założyli przed startem i nie trzymała się za Norweżkami, tylko nadawała tempo w trzyosobowej ucieczce. Trener nazwał to „popisywaniem się”. – Nie wiem, o co chodzi? Czy to Justyna za bardzo wydoroślała? – mówił Wieretielny w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”. – Jak popełni błąd, to potem przychodzi, przeprasza. Rozmawiamy, co było nie tak. Obiecuje, że to koniec, że już więcej tak nie będzie. A dwa, trzy dni później znowu ma własne pomysły i nikt inny się nie liczy. Tak jest przez cały ten sezon. Trudno się z nią ostatnio dogadać. Wszystko wie lepiej, a jak ktoś coś radzi, to słyszy od niej, żeby nie marudził. Ja to jej może rzeczywiście za często przymarudzam, ale innych też nie chce słuchać. Może to już trzeba po prostu dotrwać do igrzysk w Soczi i skończyć z tym wszystkim?
Co więcej, rozczarowana swoimi startami była sama zawodniczka, która zaczęła zastanawiać się, czy nie poświęcić się bardziej własnemu życiu. Miejmy nadzieję, że złe emocje szybko ustąpią i przygotowania do ZIO przebiegną bez zakłóceń i nieporozumień. Zwłaszcza, że Justyna Kowalczyk jest ikoną polskich sportów zimowych i nadal jej dyspozycja – i Kamila Stocha – będzie rzutować na wyniki w Soczi. A prognozy przed igrzyskami mogą być optymistyczne po dwóch medalach MŚ w biatlonie Krystyny Pałki i Moniki Hojnisz, które prezentowały przez cały sezon wysoką formę.
Znakomicie w tym sezonie startują także panczeniści. W ostatnim tygodniu życiowy sukces odniósł Zbigniew Bródka, który w PŚ w Erfurcie wygrał wyścig na 1500 m (to jego trzecie podium w imprezach tego cyklu) i prowadzi w klasyfikacji generalnej tej konkurencji. Trzecie miejsca wywalczyły drużyny kobiet (Luiza Złotkowska, Katarzyna Bachleda-Curuś i Natalia Czerwonka) oraz mężczyzn (Bródka, Konrad Niedźwiedzki i Jan Szymański).
Lekkoatleci kończą sezon halowy, a przed nimi starty na stadionie, gdzie główną imprezą będą mistrzostwa świata. Podsumowaniem sezonu w hali były zakończone w ubiegłym tygodniu ME w Goeteborgu. Polacy zajęli w nich trzy miejsca na podium. Złoto wywalczył Adam Kszczot, srebro Anna Rogowska w skoku o tyczce, a brązowy Katarzyna Broniatowska w biegu na 1500 m.
Kszczot ma kolejny znakomity sezon halowy. W ME wygrał bezapelacyjnie, broniąc tytuł sprzed dwóch lat. Nie wystartował na tym dystansie nasz drugi 800-metrowiec. Marcin Lewandowski wybrał 1500 m, gdzie uplasował się na 4. miejscu.
Tytułu mistrzowskiego nie obroniła Rogowska. Przegrała z Brytyjką Bleasdale, ale nie była smutna z tego powodu. – To sukces, nie porażka – wypowiedziała się na oficjalnej stronie HME. – Po problemach w 2012 r. jestem bardzo zadowolona, że wracam do wysokiej formy – oznajmiła zawodniczka, która w tym sezonie pracuje z Wiaczesławem Kaliniczenką, dotychczasowym szkoleniowcem Moniki Pyrek, która zakończyła karierę.
Największą niespodziankę sprawiła Broniatowska. Podopieczna trenera Zbigniewa Króla – opiekuna także Adama Kszczota – zajęła trzecie miejsce na 1500 m, mimo iż właśnie na tę zawodniczkę stawiano najmniej z grona trzech Polek, które pobiegły na tym dystansie.
Jako trzeci skończyli start także Michał Pietrzak, Rafał Omelko, Łukasz Domagała i Grzegorz Sobiński w sztafecie 4x400 m. Medal wywalczony przez młodych zawodników także byłby wielką niespodzianką, ale Polacy zostali zdyskwalifikowani. Komisja sędziowska dopatrzyła się dwóch niezgodnych z przepisami incydentów ze strony naszych zawodników wobec Belga oraz Brytyjczyka. – Byłem bliski zawału jak się o tym dowiedziałem – powiedział trener Józef Lisowski, który od lat buduje potęgę polskich sztafet 4x400 m, a do jego podopiecznych należy od 1999 r. halowy rekord Europy.
Halowe ME pokazały, że zawodnicy stanowią trzon polskiej reprezentacji są w dobrej dyspozycji (sezon halowy opuścił mistrz olimpijski Tomasz Majewski). A co może ważniejsze, do czołówki dobijają nowi zawodnicy. Latem czekają kibiców mistrzostwa świata na stadionie w Moskwie. I ta impreza zapowiada się pasjonująco.