19:29, 13 Aug 2016 r. RIO 2016: Srebrny dysk pod słońcem Brazylii

/files/news/ugfoigsw.jpg

Piotr Małachowski, podobnie jak w igrzyskach w Pekinie, zdobył srebrny medal olimpijski. Polak uległ Niemcowi Hartingowi, ale nie Robertowi jak w 2008 r., ale jego młodszemu bratu Christophowi.

W sobotę polscy kibice mogli liczyć na dwa medale Polaków. Tego dnia rozgrywany był finał dysku mężczyzn z Piotrem Małachowskim oraz kategoria 94 kg w podnoszeniu ciężarów. W tej drugiej dyscyplinie na pomoście mieli stanąć bracia Zielińscy: mistrz olimpijski z 2012 r. Adrian Zieliński i mistrz Europy, jego brat Tomasz. Niestety, obaj zapisali najczarniejszą kartę w tych igrzyskach. Badania dopingowe najpierw potwierdziły pozytywny wynik Tomasza, a w piątek ogłoszono, że „na koksie” jest też jego starszy i bardziej utytułowany brat. Zielińscy oraz trener Jerzy Śliwiński musieli opuścić wioskę olimpijską i wrócić do kraju. Sztangiści zaprzeczają jakoby przyjmowali niedozwolone środki – mówią o międzynarodowym spisku.
Finałowa walka dyskoboli rozpoczynała się bez żadnego cienia. Dosłownie, w upalnej pogodzie i przy pełnym słońcu. Polak narzekał trochę na brak wiatru, ale nie robił z tego problemu.

Małachowski przyjął taktykę pierwszego rzutu. Tak jak jego siedzący na widowni przyjaciel, kulomiot Tomasz Majewski, postanowił ustawić konkurs w I kolejce. Rzucający jako ostatni w stawce Polak włożył w swoją próbę wszystkie siły – uzyskał 67,32 m i objął prowadzenie z przewagą ok. 2 m. Rozpoczynający II kolejkę Christoph Harting poprawił swój wynik na 66,34 m i awansował na 2. miejsce. Polak poprawił jednak swój wynik w III kolejce na 67,55 m. Potem w konkursie niewiele się działo. Tylko Piotr Małachowski kręcił głową po swoich próbach. Chciał postawić kropkę nad i w IV i V kolejce, ale dysk lądował przed 66. metrem.

Dramat rozegrał się w ostatniej kolejce. To w zasadzie jest do przewidzenia – to ostatnia próba, w której trzeba oddać rzut „być albo nie być”. Trójka medalistów była już znana. Zajmujący do tej pory 3. miejsce Niemiec Daniel Jasiński wyprzedza Hartinga uzyskując 67,05 m. Podrażniony wynikiem kolegi Harting wchodzi do koła i… uzyskuje najlepszy rezultat na świecie w sezonie – 68,37 m i w rezultacie zdobywa złoty medal. Małachowski nie potrafił odpowiedzieć na rezultaty Niemców. Uzyskuje w ostatniej serii 65,38 m i musi zadowolić się srebrnym medalem. Do kamery, która śledzi Polaka po wyjściu z rzutni mówi „przepraszam” pod kibiców. Nie masz za co Piotrze! Dziękujemy za srebro!

Przepraszać powinni natomiast pływacy. Do Rio pojechała największa reprezentacja w historii i osiągnęła wynik najgorszy od 40 lat. Właśnie w Montrealu, w roku 1976, Polacy po raz ostatni nie mieli ani jednego miejsca w finale. Wtedy startowała jednak tylko trójka biało-czerwonych i nikt z nich nie miał w dorobku nawet finału w ME. W Rio nie startowała ekipa przypadkowa. Każdy musiał uzyskać wysokie minimum. To medaliści MŚ i ME, finaliści tych imprez. I zawiedli, jak jeden mąż, poza Kacprem Majchrzakiem – jedynym, który potrafił poprawić rekord życiowy, a jednocześnie rekord Polski, co starczyło do zajęcia 10. miejsca na 200 m st. dowolnym – do finału zabrakło mu zaledwie 0,07 s.

Zawody pływackie w Rio de Janeiro były wspaniałe – bito rekordy świata, wyścigi stały na bardzo wysokim poziomie. Zdominowane były przez zawodników z USA. To fakt, że godziny rozgrywania imprezy były niecodzienne, dostosowane pod prime time amerykańskiej telewizji NBC, ale taki sam problem mieli też inni Europejczycy. Tymczasem medale zdobywali Węgrzy, Brytyjczycy, Szwedzi, Belgowie, Rosjanie, Hiszpanie, Włosi, Francuzi, a nawet Kazachstan. Poziom był wysoki, ale wystarczyło by biało-czerwoni uzyskiwali wyniki w granicach rekordów życiowych, by zajmowali miejsca w czołowych ósemkach. Aby pływali tak jak w tegorocznych ME w Londynie, albo w mistrzostwach Polski w czerwcu, gdy musieli uzyskiwać olimpijskie minima.

Trudno ocenić, dlaczego tak duża kadra, niemal w całości wypadła aż tak źle. Od dwóch lat, gdy trenerem kadry został Piotr Gęgotek nic nie wskazywało na taką katastrofę. Wręcz przeciwnie – atmosfera w kadrze była wspaniała, do kadry dołączali młodzi zawodnicy, czuli się w niej wspaniale, poprawiali wyniki w najważniejszych imprezach. W najważniejszej imprezie czterolecia to wszystko pękło jak mydlana bańka. I trzeba będzie dokładnych analiz dlaczego.

Być może nasi trenerzy nie poradzili sobie z przygotowaniem kilku szczytów formy w krótkim czasie. ME w Londynie odpuściło wielu znanych zawodników. Dla Polaków był to pierwszy termin do uzyskiwania minimów olimpijskich. Drugi przypadał zaledwie dwa tygodnie później w MP w Szczecinie. Na początku czerwca, gdy było wiadomo, że kadra będzie duża i silna, nic nie wskazywało na to, że nie będzie zdolna do walki w IO.

Pierwsze ostrzeżenie przyszło na początku lipca. Kadra olimpijska wystartowała w zawodach we Francji, w Vichy. To był ten sam tydzień, w którym kwalifikacje olimpijskie zdobywali Amerykanie i Australijczycy uzyskując rewelacyjne wyniki. Tymczasem Polacy pływali bardzo słabo, uzyskiwali wyniki o kilka sekund gorsze od rekordów życiowych. Kontrast był ogromny. Widać było, że nasi zawodnicy są w bardzo ciężkim treningu. Zostawał miesiąc na ostrzenie, uzyskiwanie maksymalnej gotowości startowej. Ruszaliśmy z zupełnie innej pozycji jak Amerykanie.

W Rio okazało się, że tę sztukę trenerską lepiej poznano w USA. Cztery tygodnie później Amerykanów stać było na 14 złotych medali na pływalni (do soboty), a Polaków na 1 rekord życiowy.

Pozwolę sobie na moją analizę. System zdobywania kwalifikacji w Polsce – połączenie startu w ME i w MP – okazał się zbyt trudny dla trenerów i zawodników. Uzyskanie wysokiej formy dwa miesiące przed IO okazało się zgubne dla kadrowiczów. Polacy w pierwszych startach byli wyraźnie niewypoczęci. Amerykanie luzują w obciążeniach przez ok. 6 tygodni. My musieliśmy w tym czasie zgasić formę ciężkim treningiem, a potem dać pływakom wypocząć – moim zdaniem – za krótko.

Druga sprawa to przygotowanie psychiczne. Nie jesteśmy Amerykanami, którzy w domu słyszą od urodzenia, że są najlepsi. Mamy swoje kompleksy, szybko wierzymy w to, że jesteśmy gorsi, że nam się może coś nie udać. I tu zabrakło pracy psychologicznej oraz lidera, który pokazałby, że można – tak jak w najlepszych latach robiła to Otylia Jędrzejczak. A skoro nasi liderzy nie awansowali nawet do półfinałów, to co mogli pomyśleć sobie zawodnicy, dla których sukcesem w Rio byłby finał? Kacpra Majchrzaka odblokował awans do półfinału. I tylko on pokazał, że polski pływak może mieć jaja. Ale on nie podziałał na wyobraźnię kolegów, choć to starszy zawodnik i ma w grupie opinię dobrego ducha.

Olimpijska klęska powinna też wpłynąć na temat analizy całej kondycji polskiego pływania. Zastanowić się, dlaczego w rankingu 16-latków nie są w stanie rywalizować z nami Szwedzi, Belgowie, Holendrzy czy Kanadyjczycy, a w późniejszych latach – seniorskich, nie mówiąc nawet o igrzyskach olimpijskich – jest źle, nie jesteśmy w stanie im dorównać. Mówiąc precyzyjnie – czemu w sporcie dzieci i młodzieży mamy dobry nabór, wyniki porównywalne w świecie i w wieku juniora to się kończy? Czemu w trakcie IO nie mamy pływaka, który byłby gotowy fizycznie i psychicznie by stanąć na podium? Czemu z całego świata 19-latkowie przyjeżdżają po medale, a nasi 23-latkowie "po naukę"? To pytania, na które trzeba odpowiedzieć natychmiast, żeby IO nie były dla nas zawodami rozczarowań tylko radości.

Stefan Tuszyński

Relacje na żywo

Igrzyska w Tokio

Igrzyska w Pekinie